GIEWONT 26 sierpnia 2009 roku
26 sierpnia 2009, godzina 11.15: Ewa, Czarek, Danuta
Pani Danuta z Krosna chodzi po Tatrach od 2000 roku. Przeszła całe Tatry Zachodnie i Wysokie, polskie i słowackie. Zaczęła od Morskiego Oka przez Szpiglasową do Pięciu Stawów. Potem była Świnica przez Zawrat. Giewont zostawiła na koniec.
Zawsze chodzi sama, Ewę i Czarka ze Zgierza poznała na szlaku. Ewę do chodzenia po górach namówiła siostra, w zeszłym roku „zaraził się” też Czarek.
26 sierpnia 2009, godzina 11.35: Daniel i Ola
Pani Ola z Częstochowy i pan Daniel z Dolnego Śląska zdobyli Giewont po raz pierwszy w życiu. Wędrują po górach od lat, głównie po Karkonoszach. Wybrali tę trasę, ponieważ zaplanowali „lżejszy” dzień.
Ola: Kolega ma dziś urodziny i musimy szybko wrócić.
26 sierpnia 2009, godzina 12.05: Irek, Aleksander, Michalina i Adam
Pan Irek z Mazur. Na Giewoncie jest już 5 czy 6 raz. Pokazuje Tatry przyjaciołom, p. Aleksandrowi, Adamowi i Michalinie z Bogatki koło Gdańska, którzy w Tatry przyjechali po raz pierwszy w życiu. Wczoraj zdobyli Kasprowy z Murowańca przez Karb. Dziś w planach był Giewont. Na pytanie: „dlaczego Giewont?” odpowiada krótko: „Dla jego piękna”.
26 sierpnia 2009, godzina 12.20: Rafał, Agnieszka, Rafał, Marta
Pani Agnieszka z mężem Rafałem przyjechali do Zakopanego pokazać Tatry Rafałowi – bratu Agnieszki i jego narzeczonej Marcie. Agnieszka była na Giewoncie 3 lata temu i teraz odpuściła ze względu na tłok. Usiadła na murawie i podziwiała widoki. Wkrótce dołączyła do niej Marta, przestraszona przez schodzących turystów, którzy powiedzieli, że jest ciężko, że śliskie kamienie, że trzeba mieć bardzo silne ręce.
Chłopcy zdobyli i wrócili podekscytowani. Rafał-mąż odpowiedzialnością za Rafała-brata,
Rafał-brat (szczęśliwy): Człowiek czuje się wolny. Dzieliliśmy się ze szwagrem jednym łańcuchem.
26 sierpnia 2009, godzina 12.45: Ola, Karolina, Ilona, Grzegorz, Monika, Angelika, Dawid, Patryk
Karolina, Ilona, Monika, Angelika i Ola są uczennicami Technikum Hotelarskiego w Końskich. Od połowy sierpnia praktykują w pensjonacie w Kościelisku. Giewont widziały z okna i chciały go zdobyć. Dziś pierwszy raz udało się im pójść w góry. Opiekunem dziewczyn jest pan Grzegorz. Jego synowie Patryk (13 lat) i Dawid (8 lat) to wytrawni turyści i narciarze. Na Giewoncie są już drugi raz.
26 sierpnia 2009, godzina 13.05 : Agnieszka i Marcin
Agnieszka: Giewont jest miejscem, które warto odwiedzić, mnie się wydaje.
Oboje pochodzą z Babiecka koło Łowicza. Są uczniami technikum. Pierwszy raz wyjechali na wakacje bez rodziców.
26 sierpnia 2009, godzina 13.10: pani Zdzisława i pan Józef
Pan Józef: Zdobyliśmy i jesteśmy bardzo zadowoleni. To wielkie wyzwanie. Pierwszy raz się odważyliśmy. Jesteśmy wzruszeni.
Pan Józef jest po operacji nogi. Prawdopodobnie to ten jedyny raz w życiu na Giewoncie. A pani Zdzisława może tu jeszcze przyjedzie, „kto wie?”
26 sierpnia 2009, g. 13.36: Monika, Daniel, Damian, Dominika
Daniel: Bo to jest miłość...
Monika: ...do gór.
Damian: Jest pogoda i lubię szczytować.
Daniel: Idziemy, śpiewamy pod górę, po kaszubsku. W sobotę się zakochałem i chciałbym zrobić wszystko
Damian: A tak poważnie: z szacunku dla krzyża i tych, którzy go tu postawili
Dominika (doktorantka socjologii) i Monika (urzędnik administracji) pochodzą ze Śląska, z Lublińca, a chłopcy Daniel i Damian są studentami prawa i administracji; pochodzą z Kaszub z Luzina (pow. Wejcherowo). Poznali i zaprzyjaźnili się na szlaku. Kolejne wycieczki planują razem, we czwórkę.
26 sierpnia 2009, godzina 14.00: Patrycja, Angelika, Zdzisław
Patrycja: Nie zdobywamy dziś Giewontu. Drugim razem.
Mieszkają w Iławie. Pan Zdzisław ma duże gospodarstwo i ośmioro dzieci. Pierwszy raz w życiu mógł wyjechać w góry. Najstarsi synowie zostali na gospodarstwie doglądać inwentarza.
Zdzisław: Trzeba raz w życiu zobaczyć, może wystarczy.
Patrycja, najstarsza z córek, fryzjerka, została z ojcem na przełęczy. Do wejścia na szczyt „wyznaczyli” młodszą Angelikę.
Angelika: Bardzo fajnie było, choć u góry jest pełno ludzi, kolejka do wejścia i zejścia – trochę skamerowałam. Jak zobaczyłam, jak tam jest, to trochę stracha miałam, ale nie było powrotu. Adrenalina poszła w górę. I w końcu dotknęłam krzyża.
26 sierpnia 2009, godzina 14.25: Elżbieta
Elżbieta: Ambitny plan trzeba było zrealizować. Giewont jest najtrudniejszy. Reszta ekipy stchórzyła.
Pani Elżbieta jest księgową z Poznania, w dalszych planach ma Rysy. Na razie jest niegotowa.
Elżbieta: Nie mam butów ani ekipy.
W czasie tego pobytu w Zakopanem poza zdobywaniem szczytów ma zamiar odwiedzić cmentarze oraz miejsca, w których tworzyli słynni Polacy.
26 sierpnia 2009, godzina 15.02: Marta, Janek, Larysa
Larysa i Marta nie wchodzą dziś na Giewont.
Larysa: Nigdy nie zdobywamy dwa razy tych samych szczytów.
Marta: Nie wiem, dlaczego każdy chce wejść na Giewont.
Larysa: Bo to słynna góra. (po chwili) Ludzie dzielą się na dwie kategorie: ci co zdobywają szczyty, aby się tym chwalić i ci co chodzą po górach, aby podziwiać krajobrazy. Ważne jest zdobyć, ale też cieszyć się drogą.
Zdaniem Larysy z Torunia góry kształcą charakter. Dlatego od dawna przywozi w Tatry dzieci. Marta, córka Larysy, zdobyła Kasprowy, gdy miała 5 lat, Giewont 6, a Rysy 7. Jej starszy brat Janek zdecydował się na zdobycie Giewontu po raz drugi w życiu.
Janek: Po co? Dla widoków i adrenaliny, jaką daje pionowa ściana.
Po górach chodzi dla satysfakcji, aby sprawdzić, czy podoła.
26 sierpnia 2009, godzina 15.16: Jarek i Tobiasz
p. Jarek ze Zduńskiej Woli po raz pierwszy zdobył Giewont 10 lat temu. Od tej pory wraca tu co 2-3 lata. Teraz przyprowadził swojego dziesięcioletniego syna Tobiasza. Tobi rzetelnie przygotował się do wyprawy. Ponad pół roku wcześniej zrobił flagę ze swoim imieniem i portretem.
Tobiasz: Zatknąłem ją na szczycie, aby wszyscy zobaczyli, że doszedłem i zdobyłem.
26 sierpnia 2009, g. 15.32 Piotr, pan Grzegorz, Marcin i Agnieszka
Pana Grzegorza, Marcina, Agnieszkę i Piotra z Warszawy rozśmieszyło moje pytanie „Dlaczego wybrali dziś Giewont?”
Marcin: Bo ma fajną nazwę.
Pan Grzegorz: Być Polakiem i nie zdobyć Giewontu...?
Wybrali się tu pierwszy raz w życiu. Wcześniej nie było okazji, chodzili po niższych górach.
Agnieszka: Cieszę się, że żyję.
Pan Grzegorz uważa, że polskie góry są tak piękne, że nie warto jeździć daleko, za granicę. Jednak Marcin chętnie zobaczyłby także inne miejsca na świecie. „Bo młody jesteś” kwituje ojciec.
26 sierpnia 2009, godzina 16.04: pani Bogusia i pan Tomek
Pani Bogusia: Giewont jest kultowy. Nie dziwię się, że papież kochał Giewont.
Pani Bogusia i pan Tomek z Raciborza poznali się ponad 30 lat temu. Podczas pierwszej wspólnej wyprawy w Tatry 28 czerwca spadł śnieg. Wtedy pan Tomek uratował pani Bogusi życie. Z wdzięczności wyszła za niego za mąż.
Pani Bogusia: Uznałam, że mu się to należy. Tatry nas związały, scaliły.
Przyjeżdżają co roku, a mimo to dopiero drugi raz są razem na Giewoncie. Wczoraj przeszli całe Czerwone Wierchy i dziś zdecydowali się na mniejszy spacer.
Pani Bogusia: Nie mogę się doczekać, kiedy wnuki będą dość duże, aby z nimi chodzić.
26 sierpnia 2009, godzina 16.38: Paweł
Paweł z Myślenic tymczasowo pracuje jako kościelny. Siedział na przełęczy ponad dwie godziny. Zjadł kanapki, wypił dwa piwa, pisał smsy do znajomych, gadał z ludźmi. Było mu tu naprawdę dobrze.
Chodzi po górach od 5 lat i był już ze sto razy. Zdobył wszystkie dostępne szczyty w Tatrach. Zwykle rusza o 5 rano. Dziś przyjechał do Zakopanego późno, koło 11. Jego siostra z dzieckiem poszła na Krupówki, a on skoczył pod Giewont.
Na karcie aparatu ma zapisaną wycieczkę z lipca 2007 roku (piękne zdjęcia – przypis autorki). Dzięki nim może odtworzyć swoją trasę szczegółowo:
5.33 Murowanica; 5.49 Kuźnice; 6.44 Murowaniec; 7.03 Czarny Staw; 7.34 I piwo – Tyskie; 8.31 Zawrat; 9.29 Kozi Wierch; 10.24 Szlak na Granaty; 10.32 II piwo – Tyskie; 12.21 Krzyżne i III piwo – Żywiec; 13.13 nadal Krzyżne; 15.02 Kozi Wierch; 16.40 Zawrat; 16.54 IV piwo Żywiec; 18.06 Czarny Staw; 19.12 Murowaniec; 20.20 Kuźnice; 20.40 Murowanica.
26 sierpnia 2009, godzina 17.11: Justyna i Łukasz
Łukasz: Taka jest kolejność zwiedzania. Nigdy nie byliśmy, trzeba było kiedyś wejść.
Na urlop do Zakopanego przyjechali z Bobowej koło Gorlic . W planach pozostaje Morskie Oko, Pięć Stawów, Kasprowy Wierch. Trudno im opisać swoje wrażenie. Są zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi.
26 sierpnia 2009, godzina 17.45: Ewa, Piotr, Karol, Mimi, Grześ i Baranek
Przyjechali z Krakowa. Pan Piotr do tej pory miał pecha z pogodą. Giewont zdobył dopiero za trzecim podejściem, właśnie dziś. Przyprowadził Karola, bo trzeba dziecku góry pokazać za młodu, aby znało...
Karolowi najbardziej podobało się „schodzenie łańcuchami” i to, że był wyżej niż ptak. Na Giewont wniósł swoje ulubione maskotki: Mimi, Grzesia i Baranka, żeby i one zobaczyły.
26 sierpnia 2009, godzina 17.57: Magda
Magda: Spotkałam wspaniałych ludzi, wysłuchałam pięknych historii.
Mieszka w Zakopanem 10 lat i już dawno chciała to zrobić: przyjść pod Giewont i fotografować turystów. Spędziła na Herbacianej Przełęczy osiem godzin.
TŁOK
Parę dni przed „Akcją Giewont” wybraliśmy się z dziećmi na Czerwone Wierchy. Piękna pogoda. Z nadzieją, że wejście od Małej Łąki nie będzie zatłoczone, wybraliśmy tę trasę. Pomyliliśmy się, ludzi była kupa. Na podejściu pod Kopę dogoniliśmy „największego oryginała” – w białej koszulce i czerwonych spodenkach, zachowywał się jak rozkapryszone dziecko. „Już dalej nie mogę, muszę tu poleżeć” powiedział i położył się na trawie. Jego towarzyszka, wyraźnie zmęczona targaniem kolegi, poszła dalej. Usiadła na szczycie i zatopiła się w pejzażu. My, zajęci podziwianiem ptaszka, który wędrował wśród traw i w ogóle się nas nie bał, osiągnęliśmy punkt, z którego mogliśmy mieć widok na dwójkę: ją na górze, jego na dole. Nagle słyszę głos „Ola, halo, Ola, gdzie jesteś? Nie widzę cię! Ola!”
Patrzę w dół, a tu człap, człap, idzie wędrowiec. Dzięki niezawodnej telefonii komórkowej Ola została namierzona, a nasz turysta poczuł się bezpiecznie.
My poszliśmy dalej w stronę Giewontu. Mijaliśmy kolejne grupy: prawdziwych emo, matkę-matronę, której nagle odkryty lęk przestrzeni osłabiał pozycję w strukturze rodzinnej, sprowadzano ją z zamkniętymi oczami i nikomu nie było wolno się śmiać. Ponieważ nie śpieszyliśmy się, popasaliśmy obficie, dogonił nas nasz „idol spod Kopy”. Akurat mieszał Olę z błotem za to, że szczyty nie są oznaczone i nie umie powtórzyć, co dokładnie zdobył i że to bez sensu tak leźć i leźć i się męczyć nie wiadomo po co.
Ola na to nieśmiało, że widoki, że pięknie. Trudną sytuację uratował telefon „Halo, Kasiu, Kasiu, a wiesz Kasiu, gdzie ja jestem? Z Olą jestem, a wyście tu były w zeszłym roku, no zgadnij... Ola, Ola, jak to się nazywa? Trzy Wierchy?” „Czerwone Wierchy” „Czerwone Wierchy. Tak, pięknie, wspaniale.” Potem rozmowa przeszła na tory zawodowe, że do prokuratury, że z urzędu, że musi być załatwione i że „nie popuszczę, ja tego tak nie zostawię, bo nie można tak zostawić”. Od tej pory został „naszym prawnikiem”.
Kiedy w domu, pijąc winko, zastanawialiśmy się, co robi „nasz prawnik” wszyscy zgodnie stwierdzili, że na pewno bierze prysznic, wydając przy tym dźwięki rozkoszy...
Ale nie po to to piszę, że głupi prawnik. Z prawnikiem zżyłam się przecież w pewien sposób. Piszę to i dla prawnika, i dla wspanialej, dzielnej, cierpliwej Oli. Po prysznicu i wyleczeniu zakwasów wycieczka może okazać się jedną z najpiękniejszych historii jego życia, osobistym sukcesem...
Tłum w Tatrach to ludzie, a ludzie to „człowieki”. Trzy dni później, uzbrojona w aparat, statyw i wolny czas, poszłam pod Giewont. Wiał halny, był ciepły i słoneczny dzień. Spotkałam wspaniałych ludzi i... pokochałam „tłok”.
Etykiety: Giewont fotografia
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna